czwartek, 12 grudnia 2013

Pocztówka z Irlandii

Piękny i tani rower Pana Korespondenta
 Szanowni państwo, pojawiały się już w tym dziwnym miejscu zagraniczne tytuły, ale to, co zaserwujemy tym razem przejdzie wasze najśmielsze oczekiwania. Jako, że TEMPE KOŁO to portal międzynarodowy, niezwykle popularny i zamieszczane są tu materiały zagraniczne i w ogóle same porządne zapraszam na zagraniczną korespondencję.
Jako, że jeden z moich kumpli wyjechał (podobnie zresztą jak wszyscy moi kumple) za chlebem, nie mogłem tego staropolskim zwyczajem nie wykorzystać. Poprosiłem, więc rzecz jasna z czystego staropolskiego lenistwa, wygodnictwa i cwaniactwa, żeby napisał dla mnie relację z Irlandii, dotyczącą kwestii około rowerowych. Powstał dzięki temu nietuzinkowy artykuł dający odetchnąć potencjalnym czytelnikom od wyłącznie moich wypocin. Tradycyjnie jest na luzie, mało profesjonalnie i wcale nie szykownie, ale za to z jajami na karku. Panie i panowie oddajemy głos Panu Korespondentowi Zagranicznemu. Przed wami Qho.
 Moja przygoda rowerowa w Irlandii – o napisaniu czegoś na ten temat parę dni temu poprosił mnie Ukasz, dla ułatwienia przysłał jeszcze kilka pytań pomocniczych, więc cóż tu robić? Siadłem i zacząłem pisać (z lekkim przymrużeniem oka).

Zacznijmy może od początku, jakiś czas temu Ukasz, który jest moim prywatnym rowerowym guru, zaczął opowiadać mi jak to odrestaurowuje sobie stary wygrzebany gdzieś w stodole rower. Zainspirowało mnie to do przywrócenia do życia starej Ukrainy mojej żony. Pobawiłem się trochę z tym rowerem, wyszło całkiem fajnie i stwierdziłem, że może kupie sobie jakiegoś „holendra”, by mieć czym na szychtę dojeżdżać. Podczas zimowych poszukiwań wybór padł na mocno zniszczoną Gazelle, która późną wiosną została oddana do użytku i rozpocząłem w miarę regularne dojazdy do pracy.

Pierwsze dni dla mnie - starego kierowcy, który ostatnio na rowerze jeździł w gimnazjum (i który nie przepada za rowerzystami) były szokiem. Cały czas podczas niedługiego odcinka z roboty do domu musiałem uważać, żeby mnie coś nie przejechało, żeby mi jakiś pieszy nie dał po mordzie i na koniec na naszą ukochaną Policję, naszych dzielnych stróżów prawa i porządku ludowej ojczyzny, którzy bezwzględnie łapią wszystkich przestępców na rowerach, łamiących zakaz jazdy po chodnikach. Po chodnikach jeździłem na niektórych odcinkach z prozaicznego powodu – na 4km trasie dom-praca miałem 50m (słownie pięćdziesiąt metrów) ścieżki rowerowej. Nie należę do grupy rowerzystów, którzy uważają, że jak mają takie prawo to powinni jeździć środkiem pasa ruchu, tylko zawsze staram się nie utrudniać życia innym użytkownikom dróg i w miejscach, gdzie było duże natężenie ruch samochodowego, a chodniki szerokie i puste wybierałem chodniki. Przez kilka ciepłych miesięcy w pogodne dni jeździłem tak sobie do roboty niby dla zdrowia, a jednocześnie ryzykując zdrowie i życie. Gdy nadeszła zima rower poszedł do garażu, a na wiosnę przemyślałem sprawę i stwierdziłem, że jazda ciasnymi uliczkami krakowskiego Podgórza i Kazimierza nie jest warta zachodu i sprzedałem rower.

Pan Korespondent pokonuje skrzyżowanie ulic.
No, ale miałem pisać o Irlandii a rozpisuje się o Polszy, więc nie przynudzając przejdźmy do sedna. Rower sprzedałem wiosną, a już w sierpniu żałowałem tej decyzji - po wizycie w pierwszym Irlandzkim sklepie rowerowym, gdzie ceny zaczynały się od 500 euro. Niestety Dublin, bod względem komunikacji miejskiej to totalna porażka, 6 km dystans dojazdu do pracy zabierał mi ponad godzinę, (k#@$!* nawet szybciej byłem tam na nogach), pod warunkiem, że autobus akurat przyjechał (co wcale nie jest normą) i kosztował mnie prawie 10 jurków. Więc chcąc nie chcąc znów wróciłem do roweru, którym jadę 20-25 min odpowiedniego zależności od wiatru.

Poszukiwania odpowiedniego wehikułu zajęły mi sporo czasu, bo ceny używanych, których nie trzeba remontować też nie zachęcają. W końcu jednak trafiłem do Halfords-a, gdzie pomny nauk mojego guru, kupiłem za 99 euro, najtańszy rower bez żadnych amortyzatorów i wodotrysków i który od kilku miesięcy sprawdza się znakomicie.

Jak wsiadłem tu na rower znów doznałem szoku – nikt nie próbował mnie zabić i nawet nie używał klaksonów. Podczas całej drogi do pracy, ścieżki rowerowej nie ma tylko na 15 m, bo akurat stoi na niej ogrodzenie budowy. Podejrzewam, że jak już wybudują do końca blok, (co przy tutejszym tempie pracy może zająć parę lat) i stwierdzą, że pasowałoby posprzątać (też może to trochę zająć) to mam szanse na przejazd całej trasy po ścieżkach.
Oprócz zwykle przemyślanych ścieżek rowerowych, na skrzyżowaniach namalowane są elementy umożliwiające bezpieczne przejechanie i ustawienie się do skrętu w prawo, co przy jedynej słusznej opcji ruchu lewostronnego (nie wiem jak wy na kontynencie możecie ciągle jeździć pod prąd), jest trudnym manewrem.

Inne jest też nastawienie miejscowych kierowców, którzy są zwykle życzliwi dla rowerzystów. Bardzo często spotykam się z tym, że jestem przepuszczany na skrzyżowaniu, osoby wyjeżdżające z ulicy podporządkowanej czy posesji często cofają samochód o parę metrów, by nie blokować ścieżki, gdy widzą nadjeżdżającego rowerzystę. Kierowcy tu pobłażliwi są też dla debili na rowerach, którzy mimo ścieżek rowerowych jadą ulicą i tamują ruch.

Z drugiej jednak strony na kierowców też należy uważać, bo mogą zrobić krzywdę. Oczywiście nie z premedytacją, ale po prostu sporo ludzi nie umie tu jeździć. Wynika to z faktu, że żeby wsiąść za kółko wystarczy zdać egzamin teoretyczny i kupić sobie naklejkę na szybę z dużą, czerwoną literą „L”. Tak przygotowany może sobie człowiek jeździć z pewnymi ograniczeniami oczywiście (z tego, co słyszałem m.in. zakaz wjazdu na autostradę), przez dwa lata do czasu, kiedy musi zdać egzamin praktyczny. Patrząc na stan niektórych samochodów ten egzamin nie jest chyba zbyt ciężki… Dodatkowo znacznie więcej kobiet prowadzi tu samochody, co jak wiadomo jest sporym zagrożeniem :)

Jeżeli zaś chodzi o Policję (w dziwnym niezrozumiałym dla nikogo -włączając ich samych- języku tubylców zwaną Gardą), to nie czepia się ona zwykle rowerzystów. A nawet kiedyś policjant kierujący ruchem specjalnie zatrzymał samochody, bym mógł przejechać przez skrzyżowanie bez zatrzymywania się. 

Teraz wróćmy do samych rowerzystów, których jest sporo. Ogólnie szybkie chodzenie, bieganie i rower są tu bardzo popularne. W weekendy często widuję grupy starszych panów jadących wspólnie gdzieś na wycieczkę (oczywiście ubiór „pro” jest wtedy niezbędny). Sporo osób dojeżdża też rowerem do pracy albo przynajmniej do przystanku komunikacji miejskiej. Przy prawie każdym przystanku wiszą sobie kłódki, zostawiane przez ludzi, którym nie chce się wozić tam i na zad niepotrzebnego ciężaru. 

Co do stylu jazdy to panuje istna dowolność. Ludzie jeżdżą ulicami, chodnikami, ścieżkami rowerowymi bez żadnego ładu i składu. Tymi ostatnimi często pod prąd. Sporo widuję się wieczorem rowerzystów nieoświetlonych, ale równie często można spotkać kogoś ubranego jak choinka - 2 światła na rowerze, czerwone światło w plecaku i na kasku, czołówka, plus czerwone światełka na ramionach, a i oczywiście kamizelka odblaskowa. Jeżeli chodzi o kaski to są podobnie popularne jak w Polsce. 

Czy gdybym wrócił do Polski to jeździłbym rowerem do pracy? Zdecydowanie nie, ponieważ brakuje infrastruktury rowerowej i nastawienie innych użytkowników dróg jest negatywne. Nie wiem jak długo zostanę jeszcze w Irlandii (dlatego szukałem roweru jak najtańszego), ale wiem, że po powrocie moja przygoda z dojazdami do pracy rowerem się skończy.

Jeszcze piękniejszy rower Pana Korespondenta
PS
W Irlandii, też kradną rowery, może trochę mniej jak w Polsce, ale jednak jest do dosyć spore zjawisko.

Na zakończenie chciałem podziękować serdecznie Panu Korespondentowi Zagranicznemu Qho, oraz w sposób nachalny zareklamować profesjonalny i piękny blog jego autorstwa o wszystko mówiącym tytule Bliżej nieba.
 
Pozostaje mi jeszcze dodać, że wymyślenie tytułu do serii artykułów z innych krajów zajęło mi sporo czasu a znalezienie tak wsiowego nie było łatwe. Zapewniam w związku z tym, że możecie spokojnie oczekiwać na kolejne „Pocztówki z”. Oczywiście przepraszam, jeśli się komuś tytuł spodobał.

2 komentarze:

  1. Na pewno będę tu często zaglądać, bo rower to także moja pasja, dlatego z chęcią dodaję bloga do ulubionych.
    Jeśli chodzi o Irlandię, to dogłębnie poruszyły mnie dwie kwestie: po pierwsze, niesamowite wydaje się to, że kierowcy nie używają w stosunku do rowerzystów klaksonów; po drugie wzruszyło mnie to, że rowerzyści mogą jeździć nawet po chodnikach, tym bardziej że w naszej Polszy takie zachowanie karane jest z miejsca mandatem stuzłotowym, nawet kiedy chodnik jest pusty i wydaje się być jedynym bezpiecznym miejscem dla rowerzysty na zatłoczonych szosach, o czym niestety przekonałam się boleśnie i mój portfel także!
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ogóle kierowcy klaksonów używają tu zdecydowanie rzadziej niż w Polsce:) A co do jazdy po chodniku to nie wiem czy jest dozwolona, ale nikt się tym nie przejmuje i Garda też nie reaguje:)

      Usuń